środa, 5 lipca 2017

Wstęp

Nie jest łatwo mówić o nerwicy, a przynajmniej mi nie przychodzi to z łatwością. Ciężko jest mówić o problemach i trudnościach komuś, kto nawet nie jest w stanie sobie wyobrazić, przez co przechodzę, ani pojąć jak to w ogóle jest możliwe. Przeczytałam sporo blogów o takiej tematyce i pomyślałam, że miło będzie się wygadać w przyjemniejszy, bardziej anonimowy sposób.

Mam 25 lat i całkiem niezły mix zaburzeń. Szkoda, że nie mogę wpisać tego w cv, bo mówię wam, robi wrażenie. Na tym blogu będę luźno opowiadać o tym, jak wygląda moje życie, z czym muszę się użerać i jak sobie z tym radzę. Możliwe, że mi to w jakiś magiczny sposób pomoże, a jak nie, to może, chociaż ktoś inny z podobnymi problemami poczuje się lepiej, wiedząc, że nie jest sam.

Już jako dziecko, byłam dość nerwowa. Często się stresowałam, nie byłam zbyt odporna na krytykę innych ludzi i bałam się każdej konfrontacji. Tak było kiedyś, w czasach kiedy zaburzenia nerwicowe nie były tak popularne, a wizyty u lekarza kończyły się skierowaniem do szpitala. Zaczęło się w podstawówce od bólów żołądka i mdłości, szczególnie przed lekcjami matematyki. Nauczycielka nie była zbyt przyjemna, dużo krzyczała i szybko stała się dla mnie chodzącym koszmarem. Niestety, to miało spory wpływ na moje późniejsze osiągnięcia szkolne, do tej pory nie mam pojęcia, jak udało mi się zdać maturę z matematyki ;)

W gimnazjum było lepiej, chociaż przez 3 lata trzymałam się na uboczu i uchodziłam za osobę niezwykle nieśmiałą. Co innego liceum, to były czasy. Nie wspominam ich dobrze ze względu na to, że wtedy poznałam pierwsze metalowe kapele i zainspirowana subkulturą gotycką zgoliłam sobie brwi, ale dlatego, że z jakiegoś powodu wyglądając, jak czarny charakter z kreskówek czułam się...świetnie. Nerwica i cały ten stres ustąpiły, a ja cieszyłam się pełnią życia przez kilka dobrych lat.

Pierwsze „wstrząsy” nastąpiły, kiedy miałam 20 lat. Zawroty głowy, mdłości, drganie całego ciała itd. Krótko mówiąc nerwicowy klasyk. Nie było to zbyt uciążliwe , więc jakoś dawałam radę. Całkowicie poskładało mnie jakiś rok temu, kilka miesięcy po zakończeniu wieloletniego związku. Nie byłam w stanie czasami śmieci wyrzucić pod domem. Zrezygnowałam z pracy, wyjść ze znajomymi, które tak uwielbiałam i ogólnie wszystkiego. Najlepiej czułam się w łóżku, narzekając na wszystko.

Teraz radzę sobie całkiem nieźle ;) O tym, jak dotarłam do etapu, w którym mogę wychodzić na długie spacery i spotykać się ze znajomymi opiszę w następnych wpisach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz