Schodząc po schodach, modliłam się, aby
żaden z moich sąsiadów akurat nie wychodził. Nie mam pojęcia, dlaczego tak
mnie to przerażało. Obydwoje są bardzo mili, a jednego z nich znam od dziecka.
Fobie takie już są, brakuje im logiki czy
uzasadnienia, po prostu się boisz i już. Dlatego tak ważne jest, abyśmy
reagowali i wpływali w sposób racjonalny na nasze myśli. Lęk jest irracjonalny,
jemu się wydaje, że jesteśmy zagrożeni i stara się nas chronić. Przypomina
zatroskaną babcię lub ciocię, która uważa, że może stać Ci się krzywda na
każdym kroku. Stara się Cię odizolować od możliwych zagrożeń. Tyle że tych
zagrożeń nie ma. Na pewno każdy z was pamięta, jak dorośli mówili ze strachem w
głosie „nie biegaj, bo się przewrócisz!’’. I na pewno nie raz się
przewróciliście. Czy to faktycznie było tak straszne, że należało się tego bać?
Czy przestaliście biegać? Nie. Podobnie jest z lękami. Weźmy na przykład
agorafobię, na którą sama cierpię. W kółko mi powtarza „nie wychodź, bo
dostaniesz ataku!”. I faktycznie nie raz go dostałam. I co z tego? Nie
przewróciłam się ani nie zemdlałam, po prostu miałam atak. Czy to jest tak
straszne, że powinnam unikać wychodzenia z domu? Nie. Każdy atak mija, bo musi
i nie ma możliwości, że będzie trwał przez całe wyjście.
Wyszłam na ulicę, oślepiło mnie ostre,
poranne słońce. Chwilowy zawrót głowy, zaburzenia wzroku i przy okazji pierwszy
atak, a więc czas na kolejny sposób. Odpaliłam ulubiony kawałek, założyłam
słuchawki i jakoś podreptałam dalej. Chociaż nogi zrobiły się ciężkie i
niechętne do współpracy, a ja traciłam przez to równowagę, to wciąż starałam
się to olać.
Weszłam do sklepu, a sprzedawczyni
łypnęła na mnie spod byka, myśląc ,,ooo przyszła ta psychiczna’’ i na pewno w
głowie skomentowała moje ubrania, włosy i co się tylko dało. Nic bardziej
mylnego. Spojrzała normalnie, jak na każdego, kto przychodzi do sklepu, jak na
jednego z 300 klientów. Nie skomentowała w myślach mojego wyglądu, bo też ma
swoje problemy więc na pewno ma o czym rozmyślać, a jak nie to ma co robić, w
końcu była w pracy. To sklep samoobsługowy, więc wzięłam koszyk i zaczęłam
ładować do niego wszystko to, co miałam na liście zakupowej. Przyszedł pierwszy
mocniejszy atak, zaciskając dłonie na koszyku, próbowałam się uspokoić. Wdech i
wydech, wdech i wydech. Chwilowy spokój. Kiedy już wkładałam do koszyka
ostatnie produkty z listy, atak przybrał na sile. Był bardzo silny, Ferrari
wśród lęków. Stanęłam w kolejce, pan za mną dyszał mi w kark, a pani przede mną
żywo dyskutowała ze sprzedawczynią o świeżości kiełbasy. „Pomyślałam szybciej!
Ja tu umieram! Jeśli zaraz stąd nie wyjdę, to zemdleję, a wszyscy to
zobaczą!’’. Odliczałam kroki do wyjścia i układałam plan w głowie, który
wyglądał mniej więcej tak:
1.Rzucam koszyk
2.Wybiegam ze sklepu
3.Wymiotuję/mdleję
4.Uciekam do domu i już nigdy nie wychodzę.
Udało mi się to powstrzymać, tę panikę,
ten lęk. Zwyczajnie to olałam, tak jak robiłam to wcześniej. Jak mnie zemdli,
to trudno. Jak zemdleję, to trudno. Ludzie nie będą się nabijać ani wytykać
mnie palcami. Pomogą mi, a jak nie to zwyczajnie będą udawać, że nic się nie
dzieje. I co najważniejsze, ja nie zemdleję, ani nie zwymiotuję, adrenalina w
organizmie na to nie pozwoli. To nie jest możliwe. Tyle na temat. Uspokoiłam
się, zapłaciłam za zakupy, a nawet zażartowałam ze sprzedawczynią. Czułam
niesamowitą ulgę po wyjściu ze sklepu i popełniłam jeden z błędów.
Ucieszyłam się tak bardzo, że od razu zaczęłam rozmyślać, że może to już przeszło, wyzdrowiałam, od teraz wszystko się zmieni. Przeszłam dumnie kawałek drogi, uśmiechając się do ludzi. I nagle co? Atak. Ten był inny, nie potrzebował czasu na rozkręcenie się. Miałam wrażenie, że wszystko wiruje, a przejeżdżający obok samochód sprawił, że porządnie mną zakręciło. Wpadłam w panikę i znowu te myśli na pewno zemdleję, bo stres plus słońce, nie zjadłam nic przed wyjściem, po co piłam tę kawę?! ’’ i po raz kolejny przyszedł czas na uspokojenie emocji. I znów ulga, spokojnie doszłam pod domu, posiedziałam jeszcze chwilę na słońcu. Tak na tym samym słońcu, które chciało mnie unicestwić jeszcze 10 min temu. Skupiłam się na przyjemnym uczuciu ciepła i zaczęłam odrobinę medytować. To było wspaniałe uczucie. Tego dnia nie miałam już żadnego ataku, chociaż wychodziłam jeszcze parę razy. Pewnie, że czułam ten niepokój, ale od razu udawało mi się to wyciszać, dzięki czemu lęk nie rozkręcał się jak jego poprzednicy.
Popełniłam dzisiaj błąd, pozwoliłam sobie popaść ze skrajności w skrajność, z lęku w euforię. Nie mówię, że nie wolno się cieszyć z postępów, nawet trzeba się z nich cieszyć. To buduje naszą pewność siebie i dodaje odwagi. Po prostu nie mówcie sobie, że może to już koniec, może się udało itd. Nie wyczekujcie cudownego uzdrowienia. Zamiast tego, mówcie sobie coś w stylu „tak, to był dobry dzień, dałem radę” albo „poradziłam sobie świetnie dzisiaj”. Chodzi o to, aby nie liczyć na jak najszybsze wyzdrowienie, a wyrobić sobie przekonanie, że z tym można żyć tak samo, jak i bez tego, że to nas w niczym nie ogranicza, a same ataki to jedynie drobne utrudnienia
Popełniłam dzisiaj błąd, pozwoliłam sobie popaść ze skrajności w skrajność, z lęku w euforię. Nie mówię, że nie wolno się cieszyć z postępów, nawet trzeba się z nich cieszyć. To buduje naszą pewność siebie i dodaje odwagi. Po prostu nie mówcie sobie, że może to już koniec, może się udało itd. Nie wyczekujcie cudownego uzdrowienia. Zamiast tego, mówcie sobie coś w stylu „tak, to był dobry dzień, dałem radę” albo „poradziłam sobie świetnie dzisiaj”. Chodzi o to, aby nie liczyć na jak najszybsze wyzdrowienie, a wyrobić sobie przekonanie, że z tym można żyć tak samo, jak i bez tego, że to nas w niczym nie ogranicza, a same ataki to jedynie drobne utrudnienia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz